Człowiek o złotych rękach i niezwykłym umyśle

zegar1zegar

Człowiek o złotych rękach i niezwykłym umyśle

FRANCISZEK ŁANIA urodził się 13 października 1899 r. jako szóste dziecko Jakuba i Katarzyny zamieszkałych na końcu wioski Grześka w sąsiedztwie małego lasu zwanego Dębrzyna.

Dzieciństwo pan Franciszek miał bardzo trudne. Od najmłodszych lat wiele chorował. Leczony był różnymi domowymi metodami takimi jak wygrzewanie w piecu chlebowym czy kąpiel w wywarze z gałązek dębu, który rósł obok ich domu rodzinnego.

Dąb ten o ogromnych rozmiarach miał podobno właściwości lecznicze i słynął z tego w całej okolicy. Gdy jakieś dziecko zachorowało, mama czym prędzej przynosiła je o zachodzie słońca do dziadka Jakuba, a ten przeciągał malucha z pomocą matki odpowiednią ilość razy przez dziurawy pień starego dębu i ścinał z niego trochę gałązek na kąpiel. Taki zabieg leczniczy zawsze pomagał, chore dziecko przychodziło szybko do zdrowia, podobnie jak mały Franio.

Mając siedem lat zaczął uczęszczać do jednoklasowej Publicznej Szkoły Powszechnej w Grzęsce w powiecie przeworskim. Ukończył z pomyślnym wynikiem cztery oddziały tej szkoły, a później już w wieku młodzieńczym zdobył zawód ślusarza, terminując w prywatnym zakładzie ślusarskim w Przeworsku.

Mimo słabego zdrowia ówczesna komisja wojskowa uznała, że poborowy Franciszek nadaje się do odbycia obowiązkowej służby wojskowej. W wojsku zdobył kwalifikacje sapera- rusznikarza, wykazując duże uzdolnienia w tej specjalności, co potwierdza fakt, że przełożeni wojskowi proponowali mu stałe zatrudnienie, ale on z tej oferty nie skorzystał. Wrócił z wojska w swoje rodzinne strony i zatrudnił się na krótko w przeworskiej cukrowni, a później, również na krótko, w odlewni dzwonów w Przemyślu.

Prywatnie udzielał się w wiejskiej kapeli jako cymbalista o absolutnym słuchu muzycznym. Posiadał również naturalną umiejętność strojenia pianin i fortepianów.

W 1930 r. założył rodzinę, żeniąc się z Katarzyną z domu Dyrda z Bud Łańcuckich. Z pomocą rodzeństwa i rodziny wybudował dom i prowadził blisko trzy hektarowe gospodarstwo rolne, które było podstawowym źródłem utrzymania rodziny. Wychował czterech synów. Córka zmarła jako niemowlę.

Nadszedł rok 1939 i wybuch wojny. Został zmobilizowany i jako żołnierz wyposażony w pełne saperskie uzbrojenie i pełny materiałów wybuchowych wóz konny ruszył transportem kolejowym na front. Na stacji w Krakowie w

czasie niemieckich nalotów, rozbito ich cały pociąg, wielu kolegów zginęło, a ci, którzy ocaleli, z rozkazu dowódców rozpierzchli się na wszystkie strony. Franciszek razem z kolegą postanowili swym pojazdem konnym szybko wracać do domu. Plan się powiódł. Dwóch żołnierzy w pełnym rynsztunku przyjechało zaprzęgiem dwukonnym- wozem wypełnionym ładunkami wybuchowymi i minami na kilka godzin przed wkroczeniem do wioski czołówek niemieckiej armii. Tę wędrówkę dniem i nocą przypłacił ciężką chorobą- czerwonką, a wraz z nim cały dom. Wydawało się, że nie przetrzyma tej strasznej choroby, ale dzięki pomocy ks. proboszcza Jana Kordeczki udało mu się przeżyć.

W czasie okupacji zaangażował się do pracy konspiracyjnej w Armii Krajowej, która bardzo mocno działała w naszym regionie. Jako specjalista rusznikarz w swoim domowym warsztacie naprawiał i konserwował przeróżną broń partyzancką. Przez całą okupację nie rozstał się z karabinem przechowywanym pod dachem starej kapliczki pod Dębrzyną natomiast materiały wybuchowe wykorzystały zbrojne grupy Armii Krajowej na własne potrzeby konspiracyjne.

zegar4

W czasie okupacji jak również po wyzwoleniu nigdzie zarobkowo nie pracował, ale zawsze w swoim warsztacie domowym coś robił, coś naprawiał, najczęściej za darmo albo za drobne opłaty.

Od najmłodszych lat, w czasie służby wojskowej i praktycznie przez całe życie coś tworzył. Naprawiał lub przerabiał różne urządzenia mechaniczne, nie tyle w celach zarobkowych, ale głównie z tytułu rozległych zainteresowań i pasji tworzenia czegoś, co ułatwiałoby ludzką pracę fizyczną, jak omłoty zboża czy wyrób cegły. Umiał zbudować młynki do kasz, wagi dziesiętne, skomplikowane zamki do pomieszczeń domowych i gospodarczych. Posiadając ogromny zmysł twórczy w dziedzinie mechaniki, a nie mając żadnych wzorców ani dokumentacji, wykonywał młockarnie z mechanizmem czyszczącym zboże, z których słoma wychodziła prosta, dająca się wiązać w kształtne wiązki. Skonstruował też ceglarkę dużej wydajności poruszaną lokomobilą parową, a pod koniec życia wykonywał zegary wieżowe, które wymagały najwięcej pracy i dużej precyzji.

zegar6

Jego uzdolnienia przydały się bardzo przy budowie nowego kościoła w parafii Swiętoniowa, gdzie obsługiwał społecznie mieszalnię betonu, wyciągarkę materiałów budowlanych na wyższy poziom, remontował narzędzia budowlane itp.

Tworzone i wykonywane urządzenia, a w szczególności zegary wieżowe zmuszały do ogromnej pracy twórczej i wysiłku fizycznego. Wszystkie części takie jak np. koła zębate i różne elementy złączne wykonywał ręcznie przy pomocy przyściennej wiertarki kowalskiej. Pilników modułowych używał do

wypiłowania zębów w kole zębatym, które też sam wykonywał przy pomocy podzielnicy zrobionej z metra krawieckiego, tokarni nożnej, kokili odlewniczych do odlewania mosiądzu na ognisku kowalskim. Pracochłonność tych wszystkich urządzeń i narządzi była tak duża, że wymagała pracy w dzień i w nocy przez okres kilkuletni.

Pierwszy zegar wieżowy dla kościoła w Swiętoniowej powstawał przez siedem lat. Inicjatorem wielu prac był przeważnie ks. proboszcz Jan Kordeczka, który, znając zdolności i zainteresowania Franciszka, potrafił zmobilizować go i zachęcić do takich prac na plebani jak remont samochodu, ciągnika, zespołu omłotowego, oświetlenia drewnianego kościoła, obsługi agregatu prądotwórczego itp. Prace te zawsze wykonywał w czynie społecznym dla parafii. Były to lata powojenne. Wsi jeszcze nie zelektryfikowano, a traktor do prac polowych znajdował się tylko na plebani.

Do dziś najstarsi mieszkańcy wspominają uroczyste wieczorne nabożeństwa październikowe, odbywające się przy świetle elektrycznym.

Duży kilkumetrowy krzyż świecący na wieży widoczny był w całej okolicy, a kościół zawsze wypełniony był do ostatniego miejsca.

Gdy co roku w okresie Świąt Bożego Narodzenia ks. proboszcz urządzał dla ministrantów uroczystą wieczornicę zwaną „Kinderbalem ", Pan Franciszek uruchamiał agregat elektryczny i oświetlał imprezę, której główną atrakcją była duża choinka rozjaśniona mnóstwem kolorowych żaróweczek.

Również późniejszy proboszcz ks. Franciszek Woś, budując nowy kościół, zwrócił się do niego: „Franciszku, nasza wieża kościelna ma miejsce na zegar, wy jesteście wielki fachowiec, zbudujcie nam taki zegar". Tak zaczęła się wieloletnia praca nad tym dziełem, często kosztem wielu wyrzeczeń, zarwanych nocy. Dzielna żona konstruktora, przejmując wiele obowiązków męża w prowadzeniu gospodarstwa, tłumaczyła dzieciom: „Poradzimy sobie sami, niech pracuje, pozostanie pamiątka tam wysoko na kościelnej wieży ".

Od wielu lat zegar ten wydzwania niezmordowanie początek i koniec dnia, zwołuje wiernych do kościoła, niezawodnie towarzyszy życiu parafii.

zegar5

Pan Franciszek Łania zmarł 14 października 1978 r., pracując do końca nad drugim zegarem dla kościoła w Budach Łańcuckich i tuż przed śmiercią prawie go ukończył. Jak sam zagwarantował, zegary te powinny chodzić co najmniej sto lat.

 

Tekst oparty  na wspomnieniach  najstarszego   syna Pana Franciszka Władysława Łani.

 

Opracowała: Stanisława Wojciechowska

 

zegar2